środa, 21 grudnia 2016

Sprzymierzeni (3 w 3)

Jako drugi film wybrałem (tego samego dnia) "Sprzymierzeni" w Multikinie. Czy zabójczo piękny duet sprawdził się w realiach wojny jako szpiedzy?

W zasadzie połowicznie można sobie odpowiedzieć na to pytanie w przypadku Pitta. W końcu w "Furii" wyszedł fenomenalnie... a tutaj? No cóż... zaraz do tego dojdziemy.

Zacznijmy tym razem od kwestii technicznej, bo ta była tutaj najmocniejszą stroną. Kadry są ładne, plastyczne, delikatne... po prostu idealne do oprawienie w ramę i zawieszenia jako obraz. Czy to pasuje do reali wojny? No tak nie bardzo... ale 3/4 filmu dzieje się w Londynie, w którym w zasadzie nic się nie dzieje... więc mi to odpowiada. Jakoś to wpasowało się do zbudowania świata minionego stulecia.

Montaż zwyczajny, dobry. Muzyka... czułem się jakbym grał w Call of Duty: Modern Warfare - chyba ostatnie dobre Call of Duty tak nawiasem mówiąc. Czy to dobrze? Nie wiem. Na pewno gryzło mnie to w jakiś sposób i przeszkadzało. Naprawdę czułem jakbym słucham muzykę wyjętą z gry. A zważywszy, że, pomijając kilka wyjątków, soundtrack w tej części mnie lekko... irytował... no cóż. Poza tym muzyka wyjątkowo nie pasująca do przedstawionych czasów. 

Aktorstwo dobre, chociaż Pitt wydawał się strasznie... monotonny. Jakby przez cały film miał jeden grymas na twarzy. 

No i pozostała fabuła. Na papierze niczego sobie. Całkiem nie głupia nawet bym rzekł. Jednak jako widowisko... nie wiem, może to wina reżysera, ale nie przyciąga już aż tak uwagi. Nie ma za bardzo napięcia, a do tego strasznie patetyczna i przewidywalna końcówka sprawia, że ma się ochotę wyjść z sali. Plus... nie ma jakiegoś punktu kulminacji. W momencie "rozwiązywania komórki", wygląda to tak słabo, że nie czujesz w ogóle, iż to zmierza do... czegoś. A pomimo to i tak wiesz, że "ktoś zaraz strzeli sobie w łeb". Wydaje mi się, że to jednak wina reżysera... bo w sumie głupsze historie się oglądało, które jakoś tego dreszczyku dodawały.
Chociaż nie powiem... nieoczywisty (nie) plot twist mnie jakoś rozczulił. Przywykliśmy do tego, że w takich filmach musi nastąpić zawrócenie w fabule. A tu tatki ch... Budowana atmosfera niepewności głównego bohatera utwierdza nas coraz bardziej, że ona jest winna. A oczekujemy, że raczej będzie przeciwnie. Więc sobie myślimy: "czyli pewnie jest niewinna". A tu beng... bo jest. I zonk... bo jak to... to od godziny buduje się napięcie "jest czy nie jest" z naciskiem na jest... i ona faktycznie jest? Heh... no nie do tego hamerykańskie filmy nas przyzwyczaiły, nieprawdaż? 

A co do Pitta jako szpiega... nie no super pro szpieg, który we wszystkich swoich solo wypadach robi taki rozpierdol, że przełożeni wiedzą, iż działał na własną rękę pomimo zakazu. O tak...

Ocena końcowa w sumie 8/10. Film solidnie dobry i aż szkoda, że nie zbudował większej niepewności wśród widza, poprzez większe budowanie rozterek wewnątrz głowy głównego bohatera... ej... a może to wina gry Pitta, a nie reżysera?

PS: Tutaj tak samo momentami efekty specjalne kuły tak w oczy, że zastanawiałem się czy oglądam bajkę i to taką średnio dobrą. Strasznie drażni mnie ta moda wpieprzania wszystko w komputerze... tym bardziej, że te animacje coraz tandetniej wyglądają. Tęsknie za rozwiązaniami typu modele, roboty etc...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz